Termin superdiversity (superróżnorodność) został zapożyczony z antropologii i jest nierozerwalnie związany z migracją. Używają go naukowczynie*naukowcy ze wszystkich kontynentów, jednak trzeba pamiętać, że został opracowany w Europie Zachodniej do opisania rzeczywistości w dużych europejskich miastach i nie zawsze znajdzie swoje odzwierciedlenie we wszystkich kontynentach.
Chciałabym powiedzieć, co ten termin dokładnie oznacza, ale badaczki*e używają go w naprawdę różnych kontekstach. Zacznijmy zatem od początku. Pojęcie jest dość nowe, bo po raz pierwszy użył go antropolog Steven Vertovec w 2007 w odniesieniu do szybko zmieniających się schematów migracji w Wielkiej Brytanii. Pojęcie różnorodność jego zdaniem nie oddawało stopnia skomplikowania i zróżnicowania wewnątrz społeczności migranckich, ponieważ w Wielkiej Brytanii nie tylko mieszkają ludzie z innych państw, ale i w ramach swojej społeczności są bardzo zróżnicowni.
Ponieważ wielojęzyczność jest następstwem migracji, pojęcie jest popularne również w mojej dyscyplinie, czyli socjolingwistyce czy też antropologii językowej, a zaadaptował je wspomniany już wczeniej Jan Blommaert. Blommaert tłumaczy superdiversity jako różnorodność różnorodności. Przykładem tego są szybko zmieniające się społeczności migranckie i ich potrzeby – do miejsca, gdzie mieszkali “starzy migranci” napływają “nowi”, z innych miejsc, mówiący innymi językami. Nagle okazuje się, że polityka edukacyjna nie uwzględnia wielojęzyczności uczniów, a polityka integracyjna skierowana do “starych imigrantów” nie uwzględnia potrzeb tych “nowych migrantów” i ich języków, np. forumalrze w urzędach czy informacje o pandemii nie są dostępne w nowych językach migranckich.
Na przykładzie Niemiec przybliżę Wam, jak polityka migracyjna i językowa bywa nieprzystosowana do sytuacji migrantek*migrantów.
Nauka języków migranckich i języka większości
To, jak polityka językowa nie nadąża nad zmianami wśród społeczności migranckiej widać na przykładzie oferty kursów językowych języków migranckich w Niemczech. Od lat 60. tureccy rodzice przebywający w Niemczech jako gastarbeiterzy mogą posyłać swoje dzieci na lekcje tureckiego, które powstały po to, by podtrzymać znajomość tureckiego do czasu, kiedy cała turecka rodzina wróci do Turcji. Podobnie zresztą działały lekcje oferowane przez polskie konsulaty – zakładały reemigrację, czyli powrót polskiej rodziny do Polski. Oczywiście jakiś procent rodzin wróciło do Polski czy do Turcji, niemniej ogromna większość została w Niemczech i mimo tego, że na wiele migrantek i migrantów nie rozważała powrotu do Polski czy Turcji, programy zajęć wciąż zakładały i zakładają reemigrację.
Jeszcze lepszym przykładem na oderwanie polityki językowej od rzeczywistości jest rozumienie znajomości języka kraju większości jako oznaki integracji. Wielokrotnie już wspominałam, że trzonem polityki migracyjnej wielu państw Europy jest nauka języka większości. Rozumiem to; język jest potrzebny, by móc sobie poradzić w nowym miejscu, dlatego wiele kursów językowych dla migrantów jest bezpłatnych. Niemniej nauka języka państwa większości zaczęła być rozumiana jako asymilacja językowa. A to jest już niebezpieczne.
Wielojęzyczność a integracja
Wszystko wskazuje na to, że tak myślą Niemcy. Od 2017 r. w spisach ludności znajduje się pytanie o język, w którym mówi się w domu. Z początku byłam mile zaskoczona, bo przynajmniej jakieś dane o wielojęzyczności w Niemczech są dostępne. Ale tutaj wcale nie o wielojęzyczność chodzi, a raczej o sprawdzenie, w ilu gospodarstwach domowych nie mówi się po niemiecku. Gdyby rzeczywiście państwo chodziło o zbadanie wielojęzyczności, w ankiecie byłoby pytanie o języki, a nie język. W wielojęzycznych rodzinach rzadko pod jednym dachem domownicy posługują się jednym językiem. Poza tym w ankiecie nie było możliwości zaznaczenia kilku języków czy dopisania języka, którego nie było na liście (a taka możliwość istnieje w pytaniu o obywatelstwo). Pytanie o język używany w gospodarstwie domowym było umieszczone razem z pytaniem o narodowość i długość pobytu, co nie pozostawia wątpliwości, że informacja o języku służy do mierzenia stopnia integracji.
Czemu język nie powinien być proxy integracji? Ponieważ żyjemy w czasach gdy schematy migracji się skomplikowały, a które jednym słowem da się ująć jako superdiversity. Najprostszą odpowiedzią jest to, że jest internet i imigranci mają dostęp do informacji w swoim języku czy podtrzymują kontakt z bliskimi. Fizycznie znajdują się w nowym miejscu, ale nie są całkowicie wyrwani ze swojego kontekstu językowego. Poza tym, to, że mówią w swoim domu w języku X, nie znaczy, że nie znają niemieckiego.
W kierunku socjologii migracji i języka niestygmatyzującego
We wspomnianym wyżej spisie ludności pojawia się również termin Migrationshintergrund, czyli ‘tło migracyjne’. Od jakiegoś czasu w niemieckich mediach trwa dyskusja, że ten termin powinien odejść do lamusa. Teoretycznie tło migracyjne oznacza pierwsze i drugie pokolenie migrantów, konkretniej – osoba z tłem migracyjnym nie ma obywatelstwa niemieckiego lub przynajmniej jedno z rodziców go nie miało. Osobą z tłem migracyjnym jestem więc ja – obywatelka jednego z krajów UE, obywatelka Niemiec, której jedno z rodziców jest migrantką lub migrantem, oraz uchodźczyni z kraju objętego wojną. Same widzicie, że to całkiem zróżnicowana grupa, która ma zupełnie inne potrzeby. Jak dobrze tworzyć politykę migracyjną czy językową, skoro ta grupa obejmuje tyle różnych przypadków?
Problemem jest również to, jak Migrationshintergrund jest używany na co dzień. Może oznaczać osoby o innym kolorze skóry niż biały, bywa jest synonimem muzułmanina, innymi słowy jest używany by stygmatyzować inne wyznanie lub kolor skóry. Zauważyli to aktywiści i eksperci, którzy proponują termin Eingewanderten und ihren (direkten) Nachkommen, czyli ‘imigranci i ich (bezpośredni) potomkowie’. Ktoś może się kłócić, że oba pojęcia znaczą to samo, ale pamiętajmy, że chodzi o konteksty w jakich Migrationshintergrund był i jest używany i właśnie przez nie pojęcie stało się nacechowane.
Przed paroma tygodniami Tagesschau, dziennik publicznej telewizji poinformował w mediach społecznościowych, że w raporcie ekspertów przygotowanym na zlecenie rządu jednym z zaleceń jest stopniowe odchodzenie od pojęcia “tło migracyjne”. Możemy się domyślić, że najwiecej do powiedzenia miały oczywiście osoby, które nie mają z migracją nic wspólnego.
Wszystko się komplikuje
Vertovec sam pisze, że nie spodziewał się, że pojęcie superdiversity zdobędzie taką popularność i będzie aplikowane w wielu dziedzinach. Zauważa też, że superdiversity stało się ‘placeholderem’ dla lepszego, bardziej konkretnego terminu oddającego heterogeniczność migracji. Bez wątpienia migracja będzie coraz bardziej skomplikowanym zjawiskiem i polityka migracyjna, edukacyjna czy językowa państw powinna się do tego dostosować. Podałam tutaj przykład Niemiec, ale podobne problemy możecie zauważyć w innych państwach Europy.
Bibliografia:
Superdiversity:
Blommaert, Jan. 2010. The Sociolinguistics of Globalization, Cambridge University Press;
Vertovec, Steven. 2007. ‘Super-diversity and its implications,’ Ethnic and Racial Studies 30(6): 1024-1054;
Vertovec, Steven. 2013. Reading ‘super-diversity’, dostęp: https://www.mmg.mpg.de/38383/blog-vertovec-super-diversity
Niemcy i ich polityka językowa:
Adler, Astrid. 2020. ‘Counting languages: how to do it and what to avoid. A German perspective’. In: Special issue of Language, Society and Policy.
Adler, Astrid & Beyer, Rahel. 2018. Languages and language policies in Germany/Sprechen un Sprachpolitik in Deutschland In Gerhard Stickel (ed.) (2018): National language institutions and national languages. Contributions to the EFNIL Conference 2017 in Mannheim. Budapest: Research Institute for Linguistics, Hungarian Academy of Sciences.
O pojęciu Migationshintergrund:
https://www.tagesschau.de/faktenfinder/faq-migrationshintergrund-101.html
1 myśl w temacie “Superdiversity, migracja i wielojęzyczność”