Tytuł jest ironiczny, jak praktycznie wszystko w tej książce. Ministerstwem bólu migranci z byłej Jugosławi nazywają miejsce, w którym pracują, czyli fabrykę zabawek erotycznych w Amsterdamie w dzielnicy Czerwonych Laternii. Część z migrantów zapisuje się na studia na slawistykę, żeby dostać pozwolenie na pobyt. I tutaj losy migrantów splatają się na zajęciach z literatury Jugosławii prowadzone przez Tanję, której udało się wyemigrować z Zagrzebia.
Oczyma Tanji obserwujemy uważnie studentów z Bośni, Serbii i Chorwacji, którzy wspólnie przerabiają traumę utraty znanego świata, emigracji i wojny. Na zajęciach nostalgia miesza się z autoironią i właśnie ta wszechobecna ironia była dla mnie męcząca. Autorka za pomocą narratorki rekonstruuje migranckie historie i emocje związane z porzuceniem kraju, rozpadem Jugosławii oraz śmiercią bliskich. W tej książce niewiele się dzieje, ale bardzo dużo się czuje. Z tym tylko, że odczucia narratorki są bardzo często zbywane ironią, jakby nie dopuszczała do siebie emocji.
Tanja swoje przeżycia wpisuje w szerszy wachlarz doświadczeń migrantów z byłej Jugosławii. Nawet sam rozpad kraju jest omawiany szerzej, w kontekście rozpadu bloku wschodniego. Nie byłam w stanie poznać dobrze głównej bohaterki, ponieważ wciąż zasłania się kontekstem historycznym, społecznym czy kulturowym. Jedyne co wiem, to że jest samotna i próbuje być mniej nieszczęśliwa. Momentami ten dystans między światem a przeżyciami bohaterki przypomina prozę Kundery, co jest chyba właściwym tropem, ponieważ w pewnym momencie, oglądając Nieznośną lekkość bytu, Tanja widzi w bohaterach Kundery wszystkich ludzi byłego bloku wschodniego.
Bohaterka i jej studenci mówią “po naszemu” i językowi poświęcono w książce sporo refleksji. Jugosłowiańskie “po naszemu” oznacza tutaj teoretycznie serbochorwacki, ale chodzi o coś więcej – o wzajemne zrozumienie różnych wariantów tego języka i tego, co te warianty ze sobą niosą. Kiedy kończy się drugi semestr, Tanja dowiaduje się, że “po naszemu” przestaje istnieć i na uniwersytetach powstają nowe kierunki, ponieważ języki zostały podzielone.
Zastanawiam się, co może z tej lektury wyciągnąć współczesna czytelniczka, skoro o wojnie na Bałkanach napisano już tyle. Nie jestem pewna, czy to jest lektura dla kogoś bez doświadczenia migracji czy niezainteresowanego historią tego regionu. To nie jest książka o wojnie, którą po przeczytaniu chce się schować w najciemniejszy kąt. To raczej zapis radzenia sobie z bezradnością wobec sytuacji politycznej i wobec własnej traumy.