Trochę żałuję, że czytelnicy*czytelniczki od razu wiedzą że pod pseudonimem ‚Maryla Szymiczkowa’ kryje się Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński. Jestem ciekawa, czy sama bym odkryła, że książka wcale nie pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Na pierwszy rzut oka widać, że autorzy zrobili research i mieli w zanadrzu mapę XIX-wiecznego Krakowa. I może to przywiązanie do detali sprawia, że powieść czyta się mniej płynnie. Z drugiej strony to jest kryminał i szczegóły tudzież szczególiki są wskazane.
Kraków widzimy oczyma profesorowej Szczupaczyńskiej, która próbuję rozwikłać tytułową zagadkę zaginięcia pensjonariuszki w Domu Pomocy Społecznej im. Helclów (opis tego budynku też świadczy o tym, że autorzy poważnie traktują research). Główna bohaterka ma sporo wspólnego z Dulską, niemniej jest wprawnie zarysowana, podobnie jak i inne postacie drugoplanowe. Parę nakreślonych typowych cech, takich jak ambicja czy małostkowość dobrze motywują działania profesorowej, momentami są nawet zabawne.
Historia kryminalna mnie zupełnie nie wciągnęła, niemniej bawiłam się dobrze i odpoczęłam, głównie za sprawą języka. Mam nadzieję, że autorzy świetnie się bawili imitując polszczyznę przełomu wieków XX i XIX, bo w pewnym momencie sama zaczęłam nią myśleć. Jestem też autorom wdzięczna, że zauważyli, jak wielojęzyczne było cesarstwo habsburskie. Niektórzy bohaterowie mówią polszczyzną przepuszczoną przez filtr czeskiego czy włoskiego lub otwarcie mówią, że polski jest dla nich trudny, więc wolą mówić po niemiecku.
Ja dzięki tej lekturze przypomniałam sobie, że kiedyś interesowałam się historią Europy Środkowej i że kryminały to chyba nie dla mnie. Nie jestem pewna, czy sięgnę po dalsze części Szymiczkowej, ale doceniam zabawę formą i językiem.