Jan Blommaert był aktywnym członkiem swojej społeczności sąsiedzkiej. Przystawał, żeby pogadać z ludźmi i brał udział w lokalnych akcjach. Uważnie przyglądał się zmianom w swojej okolicy, w końcu zaczął je pieczołowicie dokumentować. Ważną informacją z życia Jana Bloomaerta jest to, że jest on czołowym socjolingwistą, lub jeśli ktoś woli – antropologiem językowym i etnolingwistą. Nie jestem pewna, czy można w jakiś sposób wytyczyć granicę między byciem socjolingwistą, antropologiem językowym czy etnolingwistą, najprawdopodobniej nie, ale Blommaert jest tak nazywany, ponieważ w swoim publikacjach często podkreśla, jak w pracy socjolingiwsty istotny jest warsztat etnograficzny.
Jako wprawny etnograf, Bloomaert wie, że nie ma czegoś takiego jak neutralna przestrzeń, bo każda przepełniona znakami i normami, które pozwalają nam ją skategoryzować, np. jako dzielnicę no-go czy hipsterskie osiedle. Blommaert postanowił zbadać swoją okolicę szczególną uwagę poświęcając językom. Dokumentując zmiany w swojej okolicy doliczył się, że w ciągu kilku lat w jego dzielnicy użyto od 11 do 24 języków w przestrzeni publicznej. Rejestrował zarówno reklamówki z francuskimi napisami czy szyld polsko-niderlandzkiego salonu fryzjerskiego.
Blommaert stwierdził, że musi coś zrobić z tą informacjami, które zgromadził, więc napisał książkę Chronicles of complexity. Ethnography, superdiversity, and linguistic landscapes. Obecność tylu języków w przestrzeni publicznej Blommaert przeanalizował aplikując i jednocześnie rozwijając podejście zwane linguistic landscapes, czyli krajobrazów językowych. Krajobraz językowy to nic innego, jak widoczność języków w danej przestrzeni oraz badanie, co ta widoczność oznacza. Bloomaert podkreśla również, że krajobraz językowy służy dobrze do diachronicznego badania – przecież znak, który widzimy powstał wcześniej w jakichś okolicznościach. Jak wspomniałam, Blommaert badał swoją okolicę przez kilka lat, więc był świadkiem tego, jak ten krajobraz językowy się zmieniał.
Dzięki swoim obserwacjom wydzielił trzy grupy społeczności – ustabilizowane społeczności, które długoteriminowo mieszkają w okolicy, czyli Belgowie i Turcy, drugą grupę stanowi nowa, ale stabilna i stabilizująca się społeczność polska oraz społeczności afrykańskie i azjatyckie (autor tutaj nie precyzuje jakie), a trzecią są osoby, które krótkoterminowo przebywają w okolicy lub społeczności, które dopiero zaczęły się w tej okolicy osiedlać, jak np. Tamilowie czy Chińczycy. Wśród swoich danych Blommaert dzieli języki np. ze względu na stopień organizacji społeczności, ze względu na to, jaką formę i funkcję mają znaki, na których te języki się znajdują (czy jest to szyld w sklepie, napis na murze czy przypadkowa reklamówka), czy jaki status w okolicy Blommaerta mają dane języki, np. polski w ciągu ostatnich lat stał się dużo widoczniejszy, ale pojawia się często w otoczeniu innych języków, jak angielski czy rosyjski, turecki z kolei jest drugim dominującym językiem po niderlandzkim i najczęściej z niderlandzkim współwystępuje, np. nazwa jakiegoś baru jest podana w tych dwóch językach.
Oczywiście, że jeśli zobaczymy w naszej okolicy restaurację wietnamską i ogłoszenia po wietnamsku, możemy łatwo wywnioskować, że w okolicy jest społeczność wietnamska i ktoś może być odbiorcą ogłoszeń. To nie jest rocket science. Natomiast rozłożenie obserwacji w czasie i ich dokumentacja wymaga sporego nakładu pracy, a jak pokazuje analiza Blommaerta, można na podstawie tych informacji wysnuć co najmniej kilka wniosków i podzielić języki i ich użytkowników na kilka typów, np. język polski jest używany w kontekście wielojęzycznym, wraz z innymi językami i może to świadczyć o tym, że społeczność polska jest widoczna, ale mniej zorganizowana od tureckiej.
Przeszłam się więc po swojej okolicy, żeby udokumentować widoczne języki. Byłam całkiem zapalona, ponieważ codziennie w tramwaju można usłyszeć kilka języków – niemiecki, turecki, polski, rosyjski czy angielski są na porządku dziennym. Pomyślałam sobie, że skoro te języki często pojawiają się w okolicy, to nietrudno będzie znaleźć pisane ślady w okolicy. Jedynym pożytkiem z mojego spaceru było to, że uczestniczyłam w ratowaniu podlota wróbla. To nie był taki podlot, który wypadł z gniazda – takie trzeba zostawić i ptasi rodzice się nim zaopiekują. To był podlot ze złamaną nogą i zranionym skrzydłem.
Wracając do języków, to jest tak, że widoczne jest, że w naszej dzielnicy mieszkają imigranci. Działają przybytki prowadzone przez społeczność tajską, turecką czy wietnamską, słyszałam innych Polaków na osiedlu. Niemnej krajobraz językowy był zdominowany przez niemiecki, w celach marketingowych pojawiał się angielski, na przykład na szyldzie wietnamskiej restauracji:

Angielski pojawił się również na szyldzie butiku i biura podróży, ale mimo wszystko bardziej interesuje mnie ta wietnamska restauracja. To, że nie ma tam wietnamskiego może sugerować, że przekaz jest kierowany do nie-Wietnamczyków i że wietnamski przekaz trafił by do małej liczby osób, bo najwyraźniej społeczność wietnamska jest w mojej okolicy mała.
Dominacja niemieckiego może być sygnałem tego, że społeczności w mojej okolicy nie są na tyle zorganizowane, by móc kierować jakieś informacje wyłącznie do grupy posługującej się danym językiem. Swoją okolicę regularnie obserwuje i od kwietna niewiele się zmieniło, otworzył się nowy kebab, ale i menu, wszystkie inne informacje są po niemiecku. Pozostaje mi tylko monitorować sytuację i patrzeć, czy coś ulegnie zmianie.
PS. Moja dzielnica nie jest dobrym reprezentantem mojego miasta, które zawiera w sobie ślady działania różnych społeczności. Oczywiście im bliżej centrum, tym więcej znajdziemy takich znaków:

Bibliografia:
Jan Blommaert. (2013). Ethnography, Superdiversity and Linguistic Landscapes: Chronicles of Complexity. Bristol: Multilingual Matters
1 myśl w temacie “Krajobraz językowy”