Zanim sięgniecie po jakąś książkę, warto się zorientować, czy czasem nie przepracowuje trudnych emocji. Nie wiedziałam o czym jest książka, nawet okładce się specjalnie nie przypatrzyłam, wiedziałam tylko, że autorka jest laureatką Nagrody Conrada, a zachęcił mnie do lektury jej artykuł w Piśmie, w którym Gogola opisywała słowackie zawody firm pogrzebowych.
Autorka zabiera nas w świat kilkuletniej dorastającej Weroniki, która opowiada o swoim dzieciństwie na śląskiej wsi. Mimo że autorka-narratorka przedstawia ten czas i tę przestrzeń z dziecięcą szczerością i otwartością, cała historia jest podszyta próbą zrozumienia śmierci.

Opowieść jest podzielona na dwanaście godzin, prawie każda godzina składa się z jednej głównej historii, która spina całą sieć innych opowieści i wspomnień. Mimo że świat Weroniki widzimy jej oczami, historia jest wielogłosowa – narratorka oddaje głos swoim ciociom, babciom, wujkom, którzy nakreślają obraz historii wsi Olszyny i rodziny Gogolów. Narratorka uważnie ich słucha i te cudze słowa przekazuje, bo, jak sama pisze, Gogola nie potrafi zatrzymać historii w sobie, chce ją zawsze posłać dalej.
Książkę czytałam naprawdę po trochu. Bywało tak, że przeczytałam jedną z godzin i wracałam do książki po kilku dniach, najprawdopodobniej dlatego, że sama utożsamiałam się z autorką, która jest niewiele starsza ode mnie i podobnie jak ja wychowała się na wsi. Poza tym każdy rozdział, czy też w tym przypadku – każda godzina, niosła ze sobą spory ładunek trudnych emocji, których się nie spodziewałam, bo ta prostolinijna i dziecięco szczera narratorka usypia czujność swoim bajaniem.
Opowieści Weroniki Gogoli, autorki-narratorki Po trochu wciągają i uderzają, kiedy czytelnik się tego nie spodziewa. Godziny czyta się jak zamknięte opowiadania, co pozwala na czytanie tej książki po trochu, po kawałku, by rozłożyć w czasie wszystkie historie Gogolów i innych mieszkańców Olszyn.